poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Klątwa przełamana

Wiosna powoli budzi się do życia. W końcu to już jeden z ostatnich dni marca. Jak zwykle wieczorem umawiamy się z chłopakami na Skype gdzie by tu pojechać. Chełm. Chełm? Znowu! Nie nie to nie dla mnie, ta górka tyle nerwów mi napsuła że jestem gotowy zrezygnować z latania. Na drugi dzień rano, po powtórnym sprawdzeniu pogody nieubłagany wyrok zapadł, kierunek Grybów i ta nieszczęsna dla mnie góra.
Telefon do Tomskiego i w Jaśle już razem kontynuujemy podróż  jego super Polonezem. Szybkie podejście na górę i... nic nie wieje. No masakra, po kiego..... ja tu przyjeżdżałem. Startuje pierwszy w podmuchu, wychodzę na lewo nad las coś trzyma. Zawracam w kierunku miejsca gdzie przed chwilą mnie pare metrów podniosło i.... i to był błąd. Startowisko na Chełmie nie ma zbyt dużej deniwelacji więc każda wtopa może być tą ostatnią. Szybko odbijam na zachód gdzie rozpaczliwie łapie jakieś bąble, bąbelki uciekają na zawietrzną a ja poniżej szczytu powoli w duszeniu zbliżam się do matki ziemi. Normalnie jak w "Dniu Świstaka", znowu, znowu ta p@#$$, k$%%^, górka suk... jeb pierd...#$%&^ aaaaaaaaaaaaaa!!!! A do tego jeszcze ten cwaniak :) Tomski właśnie startuje i żebrząc przy drzewach idzie powoli w górę.
No czyżbym się cofnął w rozwoju? Przeta w słabych noszeniach padałem jako jeden z ostatnich. Nie składam glajta, a niech ma za swoje. W różyczkę i po prostej przez las do startowiska. Byłem tak wk.... że w 15 minut byłem na starcie. Reszta już wystartowała i kręciła bąbelki. Szybka pomoc kolegi któremu się nie śpieszyło, rozłożenie skrzydła i dawaj. Jeeeeest! ide do góry wzięło mnie. Dołączam do reszty. Znajdujemy kominek i odchodzimy znad tej przeklętej góry. 1300 m n.p.m i kończy się to co dobre. To niewielka wysokość jak na góry, które mają tutaj po 900m.
Tomski swym nowym Peakiem2 odpalił szybko z wiatrem, Krzysiu poleciał bardziej na północ. Witek i Sławek bardziej na południe. Tylu chłopa w kominie było a wszyscy się rozlecieli po okolicy każdy w swoją stronę. Nikt nikogo nie woła :) Cisza w eterze, każdy sam panem swego losu. .Wybrałem kierunek na klimkówkę. Po wykręceniu paru pierdów dochodzę do zalewu od północnej strony. Wysokości jak na lekarstwo. Jestem nad miejscowością Łosie poniżej szczytów. Wieje z NW. Zaraz obok Kiczery jest  górka ze stromą wystawą właśnie na NW... niestety na 100% w zawietrznej Kiczery. Misiu to nie jest dobry pomysł, mówie sobie lecąc w jej kierunku. Podlatuje do zalesionej stromizny.  Wario cichutko pipczy pokazując 0,5m/s. Jest żagielek. Jestem w coraz większym cieniu Kiczery, zaczyna rzucać. Nagle dostaje kopa 6m/s. Czuje wszystkie swoje jelita, nerki, żołądki i co tam jeszcze mam. Bingo ostro zakręcam, stawiam Torcka na stabil i próbuje nie wypaść z tej szpili. Jazda jak na rodeo! Przez chwilę przez głowę przechodzi mi myśle że może ja jakiś rotor kręce. Szybko przypomina mi się gdzie ja to mam tą rączkę od zapasu.100m nad szczytem noszenie słabnie i uspokaja się. Ew. rotor na pewno jest już niżej. Dochodzę na 1400 m. n.p.m i dupa. Wyżej się nie da, odbijam się tylko pare razy od niewidzialnego sufitu. Widze linie syfu oddzielającą niebieskie niebo powyżej. Inwersja :(. Trzeba walczyć dalej.
W rejonie Koniecznej przelatuje na Słowacką stronę. Pierwszy komin na obcej ziemi i już 1750m. Z każdym następnym coraz wyżej aż do 2200. 



Nie rozumiem tego dlaczego na słowacji zawsze mają lepsze noszenia. To już nie pierwszy raz jak przez Polskę muszę się kisić a gdy tylko wlecę na Słowację zaczyna się inny wymiar latania. Kierunek Barwinek. Idzie sprawnie i szybko. Komin, chmura, przelot, komin chmura, przelot. Ptaszysko pokazało mi noszenie, kolejną wskazówką był duży dym dochodzący z jakiejś cygańskiej wioski. Robi się późno.
Jest wpół do piątej a to przecież marzec. Słońce nisko jeszcze chodzi po horyzoncie. Dzwonie do Wacka i mówie że wszystko ze mną ok. Że jedzie po mnie Krzysiek i zaraz najprawdopodobniej siąde w Medzilaborcach. I tak się właśnie stało. Szybkie pakowanie sprzętu bo cygańskie licho nie śpi i po 10 minutach złaże do głównej drogi na której już czeka kompan. Ponad 80km. Nie jest źle jak na pierwszy przelot w tym roku i to z tej "zasranej" górki. Klątwa chyba zdjęta :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz