czwartek, 16 grudnia 2010

Krioterapia Bieszczadzka


Jakoś tak się złożyło że Voyager został u mnie jeszcze przez chwilkę więc nadarzyła się okazja do zrobienia tego do czego została ta uprząż zrobiona. Sprawdziłem meteo, bezchmurne niebo i niemal zerowy wiatr z południowego kierunku. Mróz jakieś -7 stopni. Może by tak jakaś połoninka. Z braku chętnych na zlota w takim zimnie wyruszam z Rzeszowa samotnie. W powietrzu jakaś taka mgła brzydko to wygląda.
Dodatkowo za Brzozowem zaczyna padać lekko śnieg. Trochę zły jadę dalej, a co tam... najwyżej  się przewioze dupsko. W Cisnej nadal pruszyło. Ale jakby mniej. Natomiast tuż za Kalnicą czyli niewiele dalej otwiera się nowy świat a wraz z nim niebieskie niebo. Wymarzona pogoda, tylko gdzieniegdzie kłaki chmur przyklejają się do połonin. Dziś leze na Chatkę Puchatka.
Często jestem w bieszczadach ale jakoś nigdy nie miałem okazji tam zaglądnąć. Zostawiam auto na pustym nieodśnieżonym parkingu i udaje się udeptaną ścieżką w kierunku połoniny wetlińskiej. Słoneczko grzeje w czerep więc idzie się komfortowo. Dobrze że na wejście ubrałem pod spód tylko koszulkę bo już dawno byłbym mokry. Przy granicy lasu i połoniny robię krótką przerwę. Naprawdę super niesie się ten plecak. Czuć ciężar glajta ale nic nie ciągnie do tyłu i człowiek nie ma tak przesuniętego środka ciężkości. Po godzinie i dwudziestu minutach melduje się na szczycie. Pierwszy raz spotkałem się z tak dużym gradientem wiatru. Na przestrzeni około 30 metrów wiatr zmienił swoją siłę z 0,5-1m/s do około 6-7m/s.
Efekt dyszy.... ale żeby aż tak.... Szybko schodzę z grani i pakuje tyłek do schroniska. Tam ani żywej duszy, w sumie dobrze jestem sam więc mogę ubrać w spokoju dwie pary kaleson do lotu :). Pare łyków herbaty z termosa kask na głowę, rękawiczki, uprząż zapięta, glajt pod pachę i w pełnym rynsztunku wychodzę ze schroniska by wystartować jakieś 20m niżej. Rozkładam glajta ze smutkiem patrząc jak mój biały Torck wcale nie jest śnieżnobiały w porównaniu do śniegu. No trudno, prał nie będe. Wiatr podwiewa więc nie ma problemów ze startem, choć poza szlakiem zapadałem się parę razy po łydki. Kątem oka dostrzegam jeszcze tylko dwoje turystów podążających w górę do chatki. Ruch w bieszczadach żaden. Hals w prawo, hals w lewo, cholernie zimno. W ciągu 3 minut ręce zaczęły boleć mimo ze cały czas ruszałem palcami. Masakra, strasznie szybko zimno się zrobiło. Z góry w słońcu nad lasem widać jak wiatr porywa igiełki lodu-szronu do lotu i całe powietrze nad drzewami skrzy się jak diamentowe. Spokojnie przyziemiam na parkingu. Nie wypinając się z uprzęży otwieram bagażnik Atosa i pakuje do środka manele. Zadanie wykonane. Może emocji starczy by przeżyć do wiosny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz