niedziela, 30 października 2011

Jesienny wiatr, jesienny wiatr...

Piątkowy poranek. Doczłapuje się do komputera by jak co dzień sprawdzić prognozy. Dzień wcześniej wyjazd na Działy nie należał do udanych. Jak przyjechaliśmy było już za słabo. Postanowiliśmy z tatą nie popełnić ponownie tego błędu i bladym świtem, czyli o 9.30 sprawdzamy pogodę. Ma wiać dosyć sporo a po południu o połowę słabiej.
Ładuje kamerki, formatuje karty i wsiadam w złotą strzałę by o 11 zameldować się u Wacka. Plan jest taki że jedziemy na Mszanę po drodze wstępując na Działy żeby sprawdzić czy jednak bliżej da się zalatać.
Podjeżdżając od strony korczyny, widzimy pare glajtów na niebie. Czyli dzisiaj Działy pracują! Szybko wyjeżdżamy na górkę. Chłopaki przez radio meldują że jest fajnie ale coraz bardziej nasila się wiatr. Bierzemy sprzęty w łapy i gonimy na start.
W tej chwili popełniam swój największy błąd tego dnia. Widząc że na starcie mocno wieje gramole się przez płot i idę na łąkę do doktora :). Łąka po tej stronie schodzi o wiele niżej i jest skoszona... no właśnie. Skoszona a nie zgrabana. Kiedyś tam rosło dużo dzikich róż i różnego rodzaju dziadostwa. W pierwszym momencie nie zauważam szkolnego błędu. Rozkładam skrzydło. Wpinam się. Podnoszę nad głowę i co widze... no właśnie, wszystko zagmatwane a w środku krzak róży. Kłade czasze na ziemię, rozplątuje, podnosze i... znowu. Za szóstym razem byłem tak wk... że moje "fiksy" słyszeli chyba w Korczynie na dole. Na dodatek wszyscy co latali wylądowali gdyż zrobiło się już bardzo mocno.
Zrezygnowany postanowiłem przejść na właściwe lądowisko. Spokojnie rozłożyłem skrzydło i czekałem na cud. Wiało dosyć sporo. Tych co spróbowali szczęścia los dotkliwie pokarał jazdą z glajtem po ziemi w różnych pozycjach. Ja z kulawą nogą nie mogłem sobie pozwolić na "próba nie strzelba". Po chyba 20 minutach z przodu oderwał się jakiś komin. Nie namyślając się zbyt długo podniosłem skrzydło, które dosyć żwawo wyskoczyło do przodu. Kątem oka sprawdziłem linki i jazda do przodu. Po ekspresowym nabraniu wysokości niemal w miejscu nadepnąłem na pół belki by jak najszybciej znaleźć się na przedpolu. A tam jak wiadomo, im dalej od górki tym spokojniej i słabiej.
Mam 200m nad start, bez speeda mam ok 3-6km/h a wyżej wiatr się nie wzmaga. Przedemną na przedpolu piękne soczewy. Oj na Mszanie chyba nie latają pomyślałem. Doświadczam fajnych rozległych noszeń nawet do 4m/s lecąc po prostej do 1km na przedpole. Powietrze nie jest turbulentne, mimo to czuje taki lekki wewnętrzny niepokój, który nie pozwala mi się wyluzować. Po godzinie latania robi się wschodnia odchyłka przez co lata się niżej i bliżej górki. Oznacza to jedno, ciągłe pilnowanie skrzydła które żwawo reaguje na bardziej wzburzone powietrze. Ląduje bo nie chce kusić losu.

Właże ponownie na góre. Wiatr nieco osłabł, ale odchyłka pozostała. Startuje Wacek. Wisi pare dobrych chwil ale jego też ten warun nie bawi. Zjeżdżają się kolejni żądni przygód. Wiatr coraz bardziej przygasa i prostuje się na grzbiet Działów. Pożyczam Kaście glajche. Ten robi pare fiku miku i jak szybko się pojawił tak szybko znikł :). Teraz już co najwyżej w porywach jest 8m/s i ciągle słabnie. Wsiadamy w uprzęże po raz ostatni dzisiejszego dnia by w wieczornym masełku pożeglować sobie jeszcze 40 minut.

Właśnie wtedy pojawia się najciekawsy fragment lotu. Lecąc od startowiska maksymalnie na zachód aż pod samotny domek (ten z trójkątnym dachem). Na całej długości lotu nie trace i nie zyskuje ani 10 metrów. Ten stan trwa dobre kilkanaście minut i pare kilometrów. Widząc to dołącza do mnie Wacek i Krzysiek. Wspólnie chwytamy ostanie zerka i lądujemy na starcie. Świetnie zakończony dzień. Robi się ciemno, zmykamy do domu.

Poniżej trzy filmiki z tego dnia: Dwa ostatnie kręcone GoPro.










1 komentarz:

  1. Pierwszy filmik bardzo fajny choć końcówkę bym przyciął :)
    No i generalnie za mało ujęć z takim ładnym biało-czerwonym UP

    OdpowiedzUsuń