sobota, 24 marca 2012

Chełm po raz pierwszy


Zimowa pogoda długo nas nie rozpieszczała. Jak szybko śnieg przyszedł tak szybko znikł. Nie dane mi było wyszaleć się latawcem który użyczył mi Wacek do testów. Nadszedł marzec a wraz z nim prawdziwa wiosenna pogoda. Wiosna w tym roku szybko poradziła sobie z zimowymi śniegami (choć w bieszczadach różnie to bywa). Pierwszy wyjazd na latanie wypadł mi na Słubicy. Pięć stopni mrozu, słoneczko, super pogoda na rozpoczęcie sezonu. Do kieszeni wpada mi wspólny przelot z Tomskim - 30km. Świetny wynik jak dla mnie. Szczególnie że było to 7 marca. W powietrzu pod sufitem pewnie z -15 stopni. Więcej i tak bym nie wytrzymał.

Poniżej link do zdjęć z tego dnia:

https://picasaweb.google.com/xcmichal/PierwszaTerma2012


Na następny lot trzeba mi było poczekać aż do 23 marca. Wacek z Relaxem wpadają po mnie do domu i razem jedziemy w kierunku Grybowa. Przyjeżdżamy pod start koło 13.00
W przecince rozłożone glajty. Dwa startują. Jeden się załapuje i lata, drugi siedzi na dole. Zbieramy manele i meldujemy się na starcie. Komin za kominem przechodzi przez start zabierając co chwila chłopaków w górę. Rozkładamy glajta Wacka. Czekamy na komin i już jest w powietrzu.

Drugi w kolejce jestem ja. Czekam na komin, ciągne za linki, glajt krzywo wychodzi, leci na lewą stronę i opada na kupke krzaków. W pogotowiu czeka Relax, pomaga mi wyplątać gałązki i ponawiamy start. Tym razem krawat. Znowu przerywam, glajt znowu ląduje na ziemi i plącze w linkach kupe krzaczorów. Relax ze spokojem pomaga mi jeszcze raz za co mu serdecznie dziękuje. Mocno wk... spocony stwierdzam że nie czekam na komin, który miesza mi powietrzem w przecince. Czekam na start Relaxa (perfekcyjny) i rozkładam się ponownie. Cisza na starcie, z przodu pewnie komin. Startuje, tym razem wszystko ok. Jeszcze przez myśl przebiega mi filmik Kiciusia i słowa "na oślą łączke siuśmaku..." Łapie komin, kręce blisko stoku. Małe, bliskie nieporozumienie z Jurasem ale wszystko pod kontrolą. W powietrzu machamy łapkami do siebie i kręcimy razem komin. Dołącza do nas Witek i razem skrobiemy się na jakieś 1400 m n.p.m. Ustalam sobie plan na dziś, polatać bez napinki, nie śpieszyć się, delektować lotem. Nad zalewem Witek obiera inną trasę i nasze loty rozchodzą się. Witia łapie z tyłu komin. Mi się już nie chce do niego wracać. Łapię jednak po chwili swój, który zabiera mnie dziś na jakieś 1850. Do podstawy brakuje jakieś 150m ale za "chiny ludowe" nie da się do niej dokręcić. Chmurki szybko się kończą. Robi się niebieskie niebo dookoła, słońce też już nisko. Nad przejściem granicznym w Koniecznej łapie jakieś 0,5m/s. Wiatr spycha mnie na łąki w kierunku Słowacji. Stwierdzam że na dziś jednak mi wystarczy, już się nalatałem. Do Koniecznej łatwo dojechać, więc paroma wingoverami schodze ze 100m na łąkę tuż obok drogi. Telefonicznie melduje chłopakom że jestem ok. Dowiaduje się jednak że jeden z paralotniarzy mocno się połamał. Tak więc dla nas dzień nie do końca udany. Życzę mu szybkiego powrotu dla zdrowia.

Tuż przed moim startem na przelot odszedł Wacuś. Skubany doleciał sobie do Bardejowa i czekał na nas na pięknej starówce tego miasteczka. Wyszło mu ponad 40km. Ojciec pokonał syna :) Gratulacje :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz